ovoc_ziemii
nożycoręka
Dołączył: 27 Lip 2008
Posty: 3327
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/6 Skąd: ze straganowej półki
|
Wysłany: Czw 23:08, 31 Lip 2008 Temat postu: z koła gospodyń wiejskich - cz.1 |
|
|
Kiedy otworzyłam oczy, nawet się nie zdziwiłam, bo często zdarzały mi się małe drzemki w fotelu, po których musiałam gruntownie wyprostować kości. Wyłączyłam laptopa, był przegrzany. Wzięłam duży wdech. Przypomniałam sobie, że od dwóch dni muszę mierzyć się z pustymi ścianami. Upiłam łyka kawy. Oczami wyobraźni zobaczyłam swojego eks z ekspedientką ze spożywczaka w jednoznacznej pozycji. Gdyby tylko mnie nie uprzedził stwierdzeniem, że to było fatalne zauroczenie, które dawno minęło, uderzyłabym go chociaż w twarz. Niestety, gdy zastanawiałam się czy zrobić to z gracją z liścia, czy też po męsku, pięścią w nos, padło znamienne zdanie. Zaśmiałam się w duchu z nowo poznanej sentencji. Tylko jak tu się teraz cieszyć z wolności? Postanowiłam zadzwonić do przyjaciółki. Wystukałam szybko numer, w słuchawce usłyszałam jej zmartwiony głos – halo?. Zastanawiałam się, czy w ogóle się odzywać, ale wizja kolejnego samotnego wieczoru wydawała mi się nie do zniesienia. – Może wpadniesz do mnie dziś? – spytałam. Usłyszałam jeszcze kilka razy halo i trzask rzucanej słuchawki. Czasem coś nie łączy. Przyzwyczaiłam się, że na tej wsi, gdzie psy szczekają dupami, często są rozmaite problemy z łącznością.
Ech, znów moje myśli zaczęły krążyć wokół tamtego feralnego dnia. Jakby jeszcze tego było mało, nie miałam teraz gdzie robić zakupów, a do spożywczego nie będę chodzić za Chiny Ludowe. Życie toczy się dalej. Aż żal patrzeć mi na to ziejące pustką mieszkanie, bez obsikanej deski sedesowej i maszynek do golenia. Niestety faktem jest to, że Marcin, który teraz pewnie gzi się ze sklepową, był ostatnim wolnym facetem w tej dziurze. Pomimo jego licznych wad, doceniałam go, bo jak mówiła moja babcia, darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda. Być może nie był najlepszym kochankiem, co z resztą potwierdziła moja stara koleżanka ze szkolnej ławy, ale nadrabiał wszystko swoją robotnością i stałością. Dwa dni temu jednak okazało się, że go przeceniłam. Nie tylko utwierdziło mnie w tym przyłapanie Marcina na zdradzie, ale również stos brudnych skarpet wciśniętych za łóżko.
Zaczęłam nerwowo chodzić wokół lodówki wahając się, czy otworzyć. Z ciężkim westchnięciem złapałam zamaszystym ruchem klameczkę i pociągnęłam. Zrzedła mi mina jeszcze bardziej, jak zobaczyłam tam jedynie kawałek staropolskiej, jajko i mleka, tyle co kot napłakał. Z rezygnacją założyłam buty, myśląc jak zmierzyć się z lafiryndą, która odebrała mi narzeczonego. Spojrzałam jeszcze raz w lustro, porównując moje zniszczone włosy z jej grubymi warkoczami, wdzięcznie skaczącymi na każdym kroku.
Na dworze lekko mżyło. Obeszłam oborę, żeby dostać się do komórki, w której stał mój odrapany składak. Miałam ochotę wymienić go na lepszy model, zwłaszcza, że czasami w trakcie jazdy odkręcało mi się siodełko, ale łączyło mnie z nim zbyt wiele wspomnień. Rower jest jak pilot, który włącza moją wyobraźnię. Od razu stanęła mi przed oczami tamta namiętna scena, kiedy ja i Marcin na rowerze... posadził mnie na ramie. Jechaliśmy wtedy tak daleko, gdzie oczy nas niosły. Później pękła opona. A miało być tak romantycznie. W tym dniu wydało się, że przynoszę ludziom pecha.
W końcu przestałam się użalać i zbierając w sobie siły, pojechałam w stronę spożywczego. Na miejscu odetchnęłam z ulgą. Parking rowerowy był prawie pusty. Przestąpiłam próg sklepu. Przełknęłam ślinę. Zobaczyłam, jak za ladą stoi ona. Nawet picie nieświeżej herbaty u niej wyglądało uroczo. Pogładziła poszczerbiony kubek ruchem wyrafinowanej kotki. Kiedy mnie zobaczyła, plastikowa łyżeczka znalazła się na podłodze. Schyliła się, ukazując fragment opalonych pośladków. Klient przy kasie lekko zagwizdał z wrażenia. Tego już było za dużo! – A niech mnie! – hardo pomyślałam i rzuciłam w nią lekko nadgniłym jabłkiem. Niefartownie trafiłam w okno, na szybie razem z głuchym trzaskiem pojawił się pajączek. Drugie jabłko trafiło w herbatę, która nasiąkła w jej kusy fartuszek. Spojrzała mi w oczy, nerwowo trzęsąc warkoczami i dotknęła językiem zajadów z kącikach ust. Nie patrząc na klienta, złapała za pętka drgających serdelków i zaczęła mnie nimi okładać. Nie byłam jej dłużna i rozpłaszczyłam na niej kartonik mleka. Patrząc z satysfakcją, jak po jej ciele spływają białe smugi, próbowałam wstać. Nagle, całkiem z zaskoczenia dostałam w głowę wołową konserwą dla psa. Poczułam, że już nie wytrzymam. Moim ciałem wstrząsnęły dreszcze. Poprawiłam opaskę na włosach niczym diadem, zaczęły napływać do mnie dziwne siły i prądy. Chwyciłam długą bagietkę i wpakowałam jej w gębę, zauważając mimochodem, że nie ma górnej dwójki. Nagle pod sklepem zatrzymał się dzielnicowy. Przywiązał konia do drzewa i wbiegł wzburzony. Kiedy nas rozdzielił, pożałowałam natychmiast swojego wybuchu. Dostałam mandat. Co za szczęście, że nie znalazłam się przez to zajście w areszcie. Podkuliłam ogon pod siebie i skierowałam się do wyjścia. Jeszcze raz odwróciłam głowę, by zobaczyć, jak lafirynda odchodzi dumnym krokiem, plaskając głośno pośladkami. Zacisnęłam pięści. – To jeszcze nie koniec! – pomyślałam z zawiścią, próbując dokręcić siodełko, które znów się poluzowało.
Niestety siodełka dokręcić się nie dało. Wzięłam je pod pachę i odważnie ruszyłam w drogę powrotną, myśląc o dzielnicowym. W gruncie rzeczy był to kawałek niezłego mięska, jak na nasze standardy. Niestety Tom był już zajęty jak reszta naszych mężczyzn. O żonie za dużo nie wiedziałam. Dzielnicowy często rozpowiadał w karczmie, że jak kobity się nie bije, to wątroba jej gnije, po czym stawiał kropkę haustem czystej. Za to miał umiłowanie do koni. Jego rumak był ozdobą całej wsi. Gdy przejeżdżał, czy to panna, mężatka, czy wdowa, każda siedziała z nosem przylepionym do szyby. Pewnego dnia ktoś zaproponował mu wielką sumę za konia i ten bez namysłu go oddał. Jednak zwierzę wierne jak pies, cały czas uciekało od nowego właściciela, a że ten należał do romantyków, oddał go dzielnicowemu, nie żądając zwrotu pieniędzy. I tak nasz Tom stał się jedną z możniejszych osobistości.
Kolejny raz westchnęłam, droga była niezwykle wyboista. W duchu podziękowałam dzielnicowemu, który zajął przez chwilę moje myśli. Zbliżałam się nieuchronnie do chałupy, a co gorsza, wiedziałam, że jedynie czeka mnie tam kawałek lekko zielonej kiełbasy. Pomyślałam, że może zadzwonię do Agi i poproszę, by wpadła z tym winem. Rozmarzyłam się, niemal czując to przyjemne ciepełko, rozchodzące się po moim organizmie. Póki nie naprawię roweru, będę musiała zadowolić się mlekiem od krowy i czerstwą bułką. A może i umrę z głodu i wzbudzę w Marcinie wyrzuty sumienia. W końcu nie po to pielęgnowałam nasz związek, żeby poleciał jak ten kundel za tamtą suką. Moja babcia miała świętą rację, mówiąc, że chłopa trzeba prowadzać na smyczy, jak się go złapie. Ach! Szkoda, że teraz ma i pamięć świętą. Zapewne cała jest święta, po przeżyciu swojego żywota z moim śp. dziadkiem, który do przyjemniaczków nie należał. Otworzyłam drzwi i rzuciłam się na kanapę. Moje ramiona zaczęły drżeć od cichych spazmów. Telefon nadal nie działał. Pomyślałam, że może chociaż obejrzę „Wieli seks w małej wsi” . Mi też się coś od życia należy. A od jutra rozejrzę się za pracą, choć u nas ciężko się wybić. Przypomniałam sobie Lukrecję, moją dawną sąsiadkę, która czasem przyjeżdża srebrnym BMW. Tej to się powiodło, stała się prawdziwą kobietą sukcesu dzięki daleko posuniętemu feminizmowi. Być może powinnam iść za jej przykładem. Ale jak tu zostawić Marcina, wtedy na dobre rozpląsa się ze sklepową i ta złapie go na dziecko. Co to, to nie!
Moje myśli zatopiły się w najnowszym serialu. Zaczęłam się robić senna, lecz chciałam dotrwać do końca, by dowiedzieć się, z kim dziś spędzi noc mój przystojny Ridż. W decydującym momencie filmu, gdy wargi głównej bohaterki zalśniły od blasku księżyca, usłyszałam donośne pukanie. Z niechęcią podeszłam do drzwi, próbując, niezdarnie ukryć pod szlafrokiem, niegolone od miesięcy nogi. Uchyliłam drzwi licząc, że może to ten nowy listonosz, który wprawiał w drżenie nie jedno serce i nie tylko serce. Gdy spojrzałam w twarz swojego gościa, poczułam napływ gigantycznego rozczarowania. To był tylko nasz okoliczny książę, który czasami chodził po chałupach, prosząc o czerstwy chleb dla konia. Jego historia jest niezwykle intrygująca. Chodzą słuchy po wsi, że w jego żyłach płynie niebieska krew! Prawdopodobnie jego przodkowie należeli do dalszej rodziny królewskiej, kilka stuleci temu, a sam książę, mimo fortuny, którą posiadał, dostał od losu żebracze życie. Prawdopodobnie przepisał majątek na byłą żonę, by udowodnić swoją miłość, a ta bezduszna bladzia kazała mu podpisać po wszystkim intercyzę i zostawiła go na pastwę losu tuż po nocy poślubnej. Zrobiło mi się żal księcia, miał takie delikatne, niemal królewskie rysy. Zaprosiłam go na herbatę, chociaż to mi w domu zostało. Okazał się wspaniałym słuchaczem i nawet uronił ze mną kilka łez. Nie opowiadał o sobie zbyt dużo. W gruncie rzeczy to zły chłop nie był, lecz nie spieszno mi było do tego różnie rozumianego mezaliansu. Wychodząc ofiarował mi kilka czerstwych bułek i zapewnił, że mogę na niego liczyć.
I znów sama. Film się dawno skończył. Jak dobrze, że kiedyś nagrałam go na kasety. Jutro kto wie, może zrobię sobie wielki maraton filmowy. Wszystko, by nie myśleć o Marcinie, który pewnie cały czas się gzi z ekspedientką. Albo i nie, bo taka kondycja do niego całkiem nie pasuje. Kiedy byłam mała, stara cyganka rzuciła na mnie urok, ponieważ ukradłam jej drobne. Wskazała sękatym paluchem na moją dziewczęcą twarzyczkę i powiedziała, że zostanę starą panną. A u nas na wsi jest to najgorsze, co może być. Kobiety dzielą się na gospodynie i na te, powszechnie nazywane feministkami, które są bardzo tępione. Biedna Lukrecja miała, co i raz, wybite szyby, a nawet grożono jej wyrzuceniem za granice wioski. Całą aferę roznieciła rada starszych, która na szczęście od trzech lat jest rozwiązana. W jej składzie było wiele sędziwych pań, które znane był ze swoich licznych cnót. Codziennie odprawiały (nawet same) mszę świętą, a ksiądz cieszył się z tak wielkiej inicjatywy swojego kółka różańcowego. Nosiły białe t – shirty, a klub swój nazwały BAD, czyli Białą Armią Dobra. Obrzucały pobliski sexshop swoimi beretami. Zdarzało się nawet, że po nocach poślubnych młodych par, otaczały domy i żądały prześcieradeł. Na szczęście, odkąd wszedł nowy serial, ich koło się rozpadło. Spotkania były coraz rzadsze, aż w końcu ustały całkowicie. Ale wróćmy do cyganki. Jakie to niemiłe z jej strony, że zgotowała mi taki los. Szkoda, że nie żyje i nie może odczynić swojego uroku. Jutro muszę poszukać w internecie coś na ten temat. Aga poleciła mi bardzo dobrą stronę. Nazywa się gugle czy gogle, w każdym razie jak te wielkie okulary na narty. Podobno tam jest wszystko, tylko trzeba wpisać.
Ech.. .zapomniałam o zepsutym rowerze. Dobrze, pomyślę nad tym jutro. Nie mogę się teraz poddać, zawsze zostaje mi moja ziemia po wujku, w której rodzi się nowe życie i która jest początkiem wszystkiego. To najpewniejsza wartość na tym marnym, dwulicowym świecie. A miłość? Cóż, przemija z wiatrem.
Poczułam jak zlepiają się moje ociężałe powieki i za chwilę zaczęłam odpływać.
Ostatnio zmieniony przez ovoc_ziemii dnia Pon 15:30, 05 Sty 2009, w całości zmieniany 1 raz
|
|
|