ovoc_ziemii
nożycoręka
Dołączył: 27 Lip 2008
Posty: 3327
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/6 Skąd: ze straganowej półki
|
Wysłany: Czw 23:13, 31 Lip 2008 Temat postu: z koła gospodyń wiejskich- cz.2 |
|
|
Obudziło mnie głośne krakanie wron. Przemyłam oczy zimną wodą i postanowiłam, że właśnie od dzisiejszego dnia zacznę odmieniać swoje życie. Zanim wyjdę do ludzi, muszę zrobić się na bóstwo. W dzisiejszych czasach, wygląd zewnętrzny może służyć do rozmaitych celów. Kobiety wyzwolone na pierwszym miejscu stawiają sobie brak jakiegokolwiek owłosienia. Włosy zostawiają tylko na głowie, a i te potrafią być skąpe. W pierwszej kolejności złapałam za pęsetę. Spojrzałam z żalem na swoje gęste brwi. Walka z lusterkiem zajęła mi dłuższą chwilę. Złapałam swoim przyrządem, który służył mi wcześniej do układania znaczków w klaserze, pierwszą kępkę. Zacisnęłam zęby i pociągnęłam. Nagle wokół mnie cały świat zaczął wirować, a przed moimi oczami zamigało kilka gwiazdek. Poczułam sól na języku, to było całkiem do przewidzenia, że niechcący się ugryzę. Westchnęłam i z bólem serca sięgnęłam po program telewizyjny, z boskim Dikaprio na okładce. Włożyłam go z namaszczeniem w zęby i zacisnęłam żuchwę. Niemal wpadłam w trans, póki w lustrze nie ukazała się moja twarz z dwiema zgrabnie zaokrąglonymi kreseczkami, spoczywającymi nad oczodołami, a raczej na czymś, co je przypominało. Na chwilę się zasępiłam, ale w gruncie rzeczy z domu wyjdę dopiero wieczorem, więc mogę sobie pozwolić na spędzenie dnia z tymi truskawkami na gębie. Zadowolona z siebie, postanowiłam umyć jeszcze zęby i położyć piling oczyszczający, którego rzecz jasna, u mnie w domu nie było. Nigdy nie byłam zwolenniczką takich rzeczy. Przypomniało mi się, że kiedyś Aga dała mi przepis na piling domowy! Wyciągnęłam resztkę ukochanych płatków owsianych i zmiażdżyłam je ręką na miazgę. Dla wzmocnienia efektu, całość zmieszałam ze śmietaną i zaczęłam pocierać twarz. Efekt był wyśmienity. Swój piling odłożyłam do lodówki, ponieważ warto napisać, że u mnie w domu nie ma prawa nic się zmarnować. Być może zjem go na kolację. Tymczasem pokroiłam w plasterki ogórki, by poleżeć z nimi na twarzy dobre kilka minut. Jako zwolenniczka oszczędzania, uważam, że taniej wyniesie pokrojony ogórek niż maseczka z wyciągiem z niego.
Moje zabiegi upiększająco–ujędrniające zakończyły się powodzeniem. Z lubością stanęłam naga przed lustrem, oglądając się od stóp do głowy. Moje dłonie zaczęły wędrować po gładkim, opalonym ciele. Kolejny raz westchnęłam i pomyślałam, jak mi tęskno do Marcinka. Podeszłam do starego kominka, a mój wzrok skupił się na śwince – skarbonce. Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nadejdzie! Uzbrojona w młotek, ostatni raz spojrzałam w jej świecące, smutne ślepka i uderzyłam z całej siły. Kiedy odważyłam się już otworzyć oczy, złapałam w garść oszczędności. Postanowiłam podjechać do lumpeksu, by nabyć trochę nowych ciuszków. A nuż znajdzie się jakaś kusa, seksowna koszulka? Aga ostatnio pokazywała mi takie w Kosmopolitanie. Jak u reszty kobiet wyzwolonych, moje szafki powinny pękać od takich kusych szmatek.
Z wigorem pedałowałam do lumpeksu. Jednak na miejscu, przez wielką szybę wystawową, zobaczyłam swoją dawną znajomą – Agatę. Nie wiedzieć czemu, była nazywana Czarną Belzebubą. Być może dlatego, że jej słowa często się sprawdzały. Potrafiła wykrakać niemalże wszystko. Zauważyłam, że przez tę przypadłość, wiele moich sąsiadów zaczęło jej unikać. Ja uważałam, że w gruncie rzeczy jest to osoba bardzo doświadczona przez los, nieziemska istota o sercu anioła. Zwłaszcza, że jej mąż Grzesiek, porzucił ją dla jakiejś egzotycznej Helgi. Dobrze, że chociaż przysyła biednej Agacie drobne na utrzymanie. Taki już jest los porzuconych kobiet, być może Agata związałaby się z kimś na nowo, lecz według naszych wiejskich kanonów, powinna zaszywać się w domu i opłakiwać zdradę męża do końca życia. Już miałam wejść do sklepu, lecz kątem oka spostrzegłam Marcina. Schowałam się za ścianą i podglądałam, a moje serce raniły bolesne szpileczki. Ach! Jak on na nią patrzył! Czyżby Kryśka lafirynda ze spożywczaka nie była jedyna??? Pokrojona na całkiem drobne kawałeczki, zobaczyłam jak Marcin udaje się do drzwi wyjściowych i wraca do domu. W sumie nadal tak samo przystojny. Ptasia kupa na jego ramieniu wzbudziła moje współczucie dla męskiej nieporadności. Otrząsnęłam się ze wspomnień i również ruszyłam w drogę powrotną, bo nie chciałam widzieć na oczy żadnego z nich.
Gdy tak jechałam rozmyślając o najnowszym serialu, spotkałam Agę, która wracała ze spożywczego. Aga Grafit jest bardzo urodziwą kobietą o wybujałej wyobraźni i rozchwianej emocjonalności. Jednak mimo wszystko bardzo ją lubię, poza tym, zawsze jest na topie z ploteczkami. Okazało się, że jutro ma do nas przyjechać prawdziwa, japońska kobieta! Nika Okuweta, bo tak ma na imię, podobno jest w jakiś sposób powiązana z naszym Księciem. Jeszcze nigdy nie widziałam nikogo z obcego kraju, no chyba, że w telewizji, lecz uważam, że to się nie liczy. Ciekawi mnie jak wygląda Nika Okuweta. Czy ma prawdziwe, skośne oczy? Podobna chce kupić u nas na wsi małe gospodarstwo, należące niegdyś do lorda Kurta von Mroklicha, który bez wątpienia jest najmroczniejszą postacią, o jakiej kiedykolwiek słyszałam. Chodzą słuchy, że Kurt w ogóle się nie starzeje! To jest zadziwiające. Nigdy wcześniej go nie widziałam, lecz od małego snułam różne wyobrażenia i fantazje na jego temat. W moim rodzinnym domu był on zawsze owiany tajemnicą i pomijany milczeniem. Uznaje się, że zniknął w nieznanych okolicznościach, a jego posiadłość stała się pustostanem. Cóż na to poradzić, od wielu lat nikt go nie widział.
Uff! Myślałam, że nie dotrę do domu. Z rumianymi polikami od razu rzuciłam się na kanapę i włączyłam TV, żeby zobaczyć twarz seksownego Ridża.
Przebudziły mnie dziwne trzaski niedaleko okna. Wstałam na nogach, które były miękkie jak plastelina, czując rozchodzący się po ciele paraliżujący strach. Na palcach ruszyłam w stronę okna. Złapałam się za serce, ponieważ chyba mi stanęło! W blasku pełnego księżyca, z właściwą dostojnością, buszował w zbożu nieznany młodzieniec. Zastanawiałam się, skąd się wziął. Nie dość, że na polu bez wątpienia moim, to jeszcze w dziwnym wdzianku. Ten facet musiał się urwać z jakiegoś średniowiecza. Czarna, zwiewna peleryna odchylała się, pokazując wspaniale umięśniony, nagi tors. Skórzane kozaki opinały jego kształtne łydki. Trzymając na ramieniu długą halabardę, odwrócił się ukazując mi swój profil z iście szlacheckim nosem. Prawie zlepiłam się z szybą, lecz dziwne skrzeczenie niemal rzuciło mną w kąt pokoju. Zobaczyłam z pewnością coś, na co patrzeć nie powinnam. Młodzieniec złapał moją dorodną kurę i wbił swoje świecące, białe zęby w jej cienką szyjkę. Przyssał się do niej, a ja patrzyłam jak kurka macha skrzydłami z coraz mniejszą siłą. Nagle odwrócił się w stronę okna. Musiał mnie zobaczyć. W jego oczach było coś dziwnie elektryzującego i równocześnie złowróżebnego. Schowałam się za zasłoną, lecz chyba niepotrzebnie, bo po gościu, myszkującym w moim zbożu, nie było śladu.
Jednym słowem, nie przespałam całej nocy, a rano poszłam z wiejskim pochodem powitać panią Okuwetę. Nie mogłam się doczekać, zwłaszcza, że skośne oczy widziałam jedynie w googlach. Stała na peronie, wiotka ja trzcina. Nad alabastrowym czołem powiewał kruczoczarny kosmyk z finezyjnie upiętego koka. Nagle poczułam na sobie ostrze godne szabli. Zobaczyłam, że patrzy na mnie z dziwnym błyskiem w oku, jakby chciała mnie zabić. Co to oznaczało? Dlaczego jestem obiektem nienawiści Okuwety, która przecież widzi mnie pierwszy raz w życiu.
Postanowiłam nie popadać w paranoję. Co nie zmienia faktu, że mają u nas miejsce coraz dziwniejsze rzeczy, takie, których nie mogę pojąć. W końcu jak to zawsze mawiała moja babcia, jestem misiem o niezwykle małym rozumku.
W końcu zwaliłam swoje wielorybie cielsko z wyrka. Trzeba zrobić krótkie podsumowanie mojego życia, abym mogła w końcu wziąć się za to, co od dawna sobie obiecuję, czyli za prawdziwą metamorfozę. Najczęściej spotykają mnie porażki i nieliczne sukcesy. Jednak więcej rzeczy jest na minus. Nie starczyłoby miejsca, żeby to wszystko wymienić. Z pewnością kura idzie na minus, Nika Okuweta również, na minus także pójdzie mój nieudany związek z Marcinem. Natomiast na plus? Na plus idzie moja ziemia, jako jedyna trwała wartość na tym świecie. Reasumując: zapasów żywieniowych coraz mniej, nikt mnie nie lubi, nie mam faceta, mam kawałek ziemi. Jak to wszystko połączyć i odnaleźć złoty środek, który posłuży za cel mojej szarej, wiejskiej egzystencji? Mogę umocnić ogrodzenie w kurniku, Nika Okuweta niech idzie w kimono, stanę się feministką. W tym właśnie punkcie niestety ugrzęzłam, ponieważ nadal jeszcze nie mam pomysłu, co zrobić z ziemią. Za czasów drugiej wojny światowej mój pradziadek sprzedał część ziemi, żeby zdobyć finanse na rozkręcenie interesu z chińczykami. Otworzył fabrykę prezerwatyw, gdzie harowała cała moja rodzina. Następnie były one wysyłane do Chin pod hasłem – prędzej Ci serce pęknie. Niestety fabryka splajtowała, ponieważ okazało się, że od czasu zakupienia przez wschodnich kupców pradziadkowych prezerwatyw, przyrost naturalny zwiększył się dwa razy. U nas na wsi poglądy na temat antykoncepcji są zmienne, jak płeć piękna. Kiedy jeszcze działało przykościelne zgromadzenie zwane BAD (biała armia dobra), o którym już kiedyś wspominałam, uznaniem cieszyły się kalendarzyki małżeńskie. Niewiasty należące do BADu, rozsyłały wszystkim mężatkom miniaturowe poradniki pt. W pokoju i po bożemu. Obecnie wypadłam z obiegu, tak więc za dużo wam dzisiaj o tym nie opowiem.
Moje rozmyślania przerwało głośne chrobotanie. Wyjrzałam przez okno i zobaczyłam naszego Księcia. Nawet nie spojrzał na mój dom. Szedł dalej, myślami wyprzedził sam siebie, ciągnąc po chodniku bezwładne nogi. Zupełnie go pokręciło, to chyba artretyzm.
Byłabym dalej w skowronkach, gdyby nie nadeszły te przebrzydłe, czarne chmury. Pierwsze krople zaczęły stukać w uchylone okno, korzystając z jego gościnności. W takim razie może zajrzę do googlów – to ta strona, którą poleciła mi kiedyś Aga. Ostatnio odkryłam fajny portal o nazwie nasza - klasa. Oglądam zdjęcia dawnych znajomych, wszyscy tacy piękni i dorośli, z planami na przyszłość, na tle swoich wymarzonych domów. Moja Św. Pamięci babcia powtarzała, że najbardziej wartościowe jest to, co zdobędę z pracy moich rąk. Niestety nie wzięła pod uwagę tego, że nie mam tylu rąk, żeby do końca życia osiągnąć to wszystko, co bardzo bym chciała (ale o tym może innym razem). W każdym razie ostatnio mój dobry kolega wpadł na pomysł założenia portalu, który zwałby się nasza - wieś i zrzeszał wszystkich mieszkańców w celu wiejskiej integracji. Oprócz naszej - wsi została stworzona nasza - cela, nasza - przychodnia, nasz – supersam i nie – nasz, dla tych którzy nie chcieli przynależeć do żadnej społeczności.
Lafirynda ze spożywczaka zbudowała portal nasza – rodzina, ponieważ jej ród rozwlekł się na połowę miejscowości. Jako że zostałam jedyną i ostatnią kobietą z mojej familii, a przynajmniej biorąc pod uwagę linię prostą, nie zarejestrowałam się na tej stronie, bo i dla kogo. Wszystkie chłopy uciekały od naszego rodu. Mówiło się, że jesteśmy felerne, ponieważ z pokolenia na pokolenie, zaczynając od praprababki, każda z nas miała raka. Sąsiadki szepczą za moimi plecami, że urodziłam się w czepku, ponieważ mimo tego że los mnie nie ominął, zaatakował mnie tylko nowotwór i w dodatku całkiem niegroźny. W każdym razie po latach leczenia jest taki, jakby go prawie nie było, w każdym razie mam nad nim przewagę, choćby wielkościową.
Po słodko spędzonej godzinie nadszedł czas wyprostować kości. Co za pogoda, ani w ogródku nie popielę, ani prania nie rozwieszę, przez co grzyb na ścianach jeszcze bardziej mi wyrośnie. Dzisiaj tak trochę na smutno, ale ta wilgoć w mieszkaniu bardzo mnie frapuje, zwłaszcza że trwa od lat. Mogę tylko siedzieć i śledzić smutnym wzrokiem zbierające się na ścianach kropelki wody. A to wszystko przez to, że pokój był kiedyś ogrzewany gazem z butli, ponoć jedna taka butla to jak wiadro wody na ścianę. Suszenie i ocieplanie muru nic nie daje, nawet dodatkowa warstwa styropianu w środku.
Dopadła mnie jakaś dziwna nostalgia za odrapanymi kolanami, kinder – niespodziankami, a nawet za burczeniem w brzuchu. Wtedy jakoś tak nie trzeba było podejmować decyzji i liczyło się, że jakoś to będzie. A teraz? Jestem królową świata, jestem królową świata i cóż mi po tym. Gdzie ten królewicz – pomyślałam z przekąsem. Od razu weselej. Chyba każdy czytał Pollyannę, jednak E. Porter miała głowę na karku. To jak z kulami zamiast lalki. Wolałabym się cieszyć z tego, że nie potrzebuję kul, niż się smucić, bo te kule przyszły z darów zamiast upragnionej lalki. Wszystkie rzeczy, które mnie dotykają są wciąż podobne do siebie, wywołują dwa rodzaje moich reakcji – entuzjazm i rozpacz. Tylko, że to ja jestem królową świata i mogę decydować, kiedy odwrócić kota ogonem, jestem królową własnych reakcji, jestem sama sobie królową.
Ostatnio zmieniony przez ovoc_ziemii dnia Pon 15:32, 05 Sty 2009, w całości zmieniany 2 razy
|
|
|